Anna Nasiłowska
wystawa fotografii połączona z premierą książki-albumu
3-20 lipca 2008
Wielka wymiana widoków
Zbiór fotografii z Senegalu i Wyspy Lesbos w ramach:
Warszawskiego Lata Fotografii 2008
Wyspa Goree, Senegal
Słone Jezioro, Senegal
Fotografowanie
Fotografuję od dawna. Nauczył mnie tata, gdy byłam nastolatką. On używał aparatu fotograficznego do dwóch rzeczy: do dokumentacji eksperymentów w laboratorium i do zapisywania historii mojego dzieciństwa. Jego zdjęcia są nienaganne pod względem techniki i kompozycji. Jest też w nich ciekawość, otwarcie i poczucie, że to, co utrwalone, nie mija do końca. Ja chyba nie myślałam o przemijaniu, gdy zaczęłam patrzeć na świat przez wizjer i naciskać spust. Raczej o możliwości przetworzenia realnego obiektu w czarno-biały obraz. Lustrzanka - lustro - podobizna. To pewnie ważne, że na początku używałam Exacty, lustrzanki z NRD, w której wszystko ustawia się ręcznie. Przesłonę, ostrość, czas. Przy pewnym doświadczeniu używanie światłomierza staje się zbędne. Widać, jakie jest światło. To wyrabia wrażliwość, bo przecież tym, co się utrwala, jest mała chwila, gdy obiekt kąpie się w słońcu. To wyrabia także dystans i wyobraźnię, bo trzeba przewidzieć efekt.
Fotografowanie przyszło, gdy porzuciłam już marzenie, aby w przyszłości zająć się malarstwem. Świat słów był dla mnie od początku łaskawy i poczułam się w nim zbyt dobrze, aby szukać czegoś innego. Ale gdy trzeba było zająć się utrwaleniem wizualnej historii dzieciństwa mojej najstarszej córki, Exacta znowu trafiła do mnie.
Technika fotograficzna bardzo się zmieniała. Opanowałam warsztat fotografii czarno-białej, choć trudno tu było o artystyczne owoce, gdy nie ma się dostępu do ciemni. Kolor - to było najpierw zetknięcie ze straszną gamą ORWO. Żadne artystyczne efekty nie były tu możliwe. Pamiętam moje przerażenie banałem. Cały mój świat przekształcony w wizualny kicz! Tragedia. Ale trudno było upierać się przy fotografii czarno-białej, zwłaszcza że zaczęły się podróże. Slajdy. Rytuał w zaciemnionym pokoju. Magia, gdy na białej ścianie pokazuje się obrazek z Wilna czy Lwowa i nagle widać coś niezwykłego, co przemawia z ogromną siłą. To może być zieleń wysokiej trawy na mogiłach powstańców z 1864 roku z Cmentarza Łyczakowskiego czy kawałek wileńskiego muru, z którego światło wydobywa osad czasu.
Potem trzeba było porzucić ciężką Exactę, którą w Paryżu na ulicy w połowie lat dziewięćdziesiątych pokazywano jako kuriozum. "O! Co ta pani ma! Zabytek!" A już nie było mowy, żeby ktoś zrobił mi zdjęcie. Bardzo długo trwało, zanim doszłam do tego, że w fotografii kolor niczego nie psuje i że to właśnie kolor mnie pociąga. Fotografowanie łączy się też dla mnie z poczuciem szczęścia i zdolnością do odczuwania chwil.
Być może są ludzie pióra absolutnie przekonani, że jedyną i wyłączną materią ich sztuki są słowa. Rzeczywistość słów, świat ze słów, sztuka słowa. Na pewno bardzo wielu literaturoznawców wyznaje ten pogląd i dodaje do niego uzasadnienia, powołując się na "kryzys reprezentacji" i nieoczywistość referencji. Uważam, że jest coś jeszcze. Walka ze słowem o obraz i wielokształtna rzeczywistość, domagająca się wyrażenia. Nie chodzi tu o opis, który jest zawsze aktem połowicznej kapitulacji. O coś absolutnie zasadniczego, co sprawia, że w ogóle się pisze. Związek słowa z obrazem jest tajemniczy, poruszający i pomaga wyzwolić się od stereotypów słowa. Związek obrazu z poezją - jeszcze dziwniejszy. Ale to czasami widać i wtedy - jest dobre zdjęcie.
Anna Nasiłowska