Spór o lektury
publikacja: "Dziennik" poniedziałek 4.06.2007

Doc. dr hab. Anna Nasiłowska

pisarka, krytyk literacki , pracownik Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk

Zamulanie i skansen. Wokół listy lektur

Ogłoszona przez ministra Giertycha propozycja nowego zestawu lektur z języka polskiego wywołała szeroki sprzeciw i towarzyszy jej chór jednoznacznych protestów. Wszystko zbiegło się w czasie z wypowiedzią pani rzecznik praw dziecka w sprawie niepewnej orientacji seksualnej Teletubisia z czerwoną torebką. Tego rodzaju wystąpienia budzą jednocześnie wesołość i grozę.

Trudno domniemywać, czy zniknięcie z listy Gombrowicza i Witkacego to odwet na ironistach, prześmiewcach i zarazem pisarzach stanowczo zbyt inteligentnych i nowoczesnych jak na dzisiejsze oczekiwania wobec maturzysty. Racje, dla których chce się pominąć Inny świat Herlinga Grudzińskiego, są kompletnie niezrozumiałe. Na zaproponowanej liście nie ma też Zdążyć przez Panem Bogiem Hanny Krall. Dlaczego? Domyślam się przyczyn, ale ich nie wymienię, bo nawet gazeta nie zasługuje na zaśmiecanie. Pojawienie się w różnych zestawach aż trzech utworów Jana Dobraczyńskiego tłumaczyć można wyłącznie sympatiami pana Ministra dla pisarza, który w początkach swojej kariery był współpracownikiem prawicowego “Prosto z mostu”, potem w PRL - działaczem PAX , a wreszcie Przewodniczącym PRON za czasów stanu wojennego. Ranga artystyczna jego dorobku nie tłumaczy tej decyzji.

Być może zamiarem obecnej ekipy było wzmocnienie patriotycznej wymowy proponowanego przez szkołę zestawu obowiązkowych dzieł. Realizację trzeba ocenić jako amatorską. Próżno szukać na liście Wierzyńskiego i Lechonia - autentycznych klasyków polskiej poezji patriotycznej XX wieku, pomijanych w PRL z powodów cenzuralnych. I to się nie zmieniło. Takich mamy klasyków - nie czytanych! Sienkiewicz, bez znajomości łaciny i dobrego zorientowania w literaturze staropolskiej, jest autorem trudnym, nawet z racji językowych. Młody człowiek prędzej zaśnie, niż nabierze oczekiwanego animuszu.

Uderza spora ilość dzieł religijnych, inspirowanych kulturą dawnej wsi oraz pokazujących wiek XIX. Jest na to jedno dobre określenie: skansen. Z żadnego utworu prozatorskiego uczeń nie dowie się jednak, jak wyglądało życie w PRL, co może być dla niego ważne z dość oczywistego powodu - potop szwedzki był już dawno, a PRL to młodość rodziców i zarazem przedmiot aktualnych dyskusji, w których trzeba by mieć jakieś zdanie. Za to, po usunięciu Innego świata i rozmów Krall z Edelmanem, obraz II wojny światowej, wyłaniający się z omawianych na lekcjach dzieł literackich, żywo przypomina kliszę z minionej epoki. Tylko że za PRL-u czytano jeszcze Medaliony Nałkowskiej, po których w dzisiejszym zestawie nie ma nawet śladu! Jeśli przeanalizujemy nową listę lektur pod kątem reprezentowania istotnych z punktu widzenia świadomości historycznej doświadczeń, to odsłonią się ogromne luki i niespójność samego zamiaru. Patriotyzmu nie można zadać, ani przyswoić za pomocą powtarzania deklaracji, można natomiast pracować nad poczuciem tożsamości młodego człowieka z ciągiem historycznych doświadczeń, reprezentujących przeszłość, nie tylko narodową. Ważne, aby były to różnorodne doświadczenia: czasami tragiczne, czasami - heroiczne, a czasami budzące poczucie zakłopotania czy wstydu. I jeszcze muszą one być wyrażone w sposób artystycznie nośny.

Nie istnieje taka lista lektur, która mogłaby wszystkich zadowolić. Aby tak się stało, musiałaby nagle zapanować jednomyślność społeczna w sprawie gustów, preferencji i wartości, co - jak wiadomo - jest niemożliwe. Szczególnie trudne jest to w wypadku literatury światowej, której kanon prezentowany jest bardzo wąsko i składa się z samych arcydzieł. Wobec tego każda decyzja o usunięciu lektury będzie skandaliczna, bo dotyczy dzieła rozpoznawanego jako wielkie i niezbędne wśród lektur kogoś, który chce uchodził za kulturalnego człowieka. W proponowanym zestawie podstawowym - a więc obowiązującym większość maturzystów - znalazły się dwa dzieła starożytne (Sofokles, Horacy), dwa reprezentujące literaturę angielską (Szekspir, Orwell) i jedno francuskie (Molier). Jak widać, pominięcie Zbrodni i kary Dostojewskiego oraz Cierpień młodego Wertera Goethego było błędem, bo dzieła te, istotne same dla siebie, niejako pars pro toto reprezentowały dwa ważne dla nas obszary kulturowe: rosyjski i niemiecki. Trudno się godzić, by człowiek legitymujący się maturą, był pozbawiony elementarnej orientacji w głównych literaturach europejskich. Choć trzeba mieć świadomość, że jest to tylko elementarny poziom, a uczeń powinien opuszczać szkołę z uczuciem niedosytu i konieczności uzupełnienia kanonu.

Każda lista będzie jedynie kompromisem między tym co pożądane i możliwe, między różnymi interesami, tradycjami i oczekiwaniami społecznymi. Zwykle do zgody dochodzi się długo, a wprowadzanie dzieł na listę lektur powinny poprzedzać przygotowania, wydania, ustalanie interpretacji i ucieranie się opinii krytycznych. W tej chwili trudno nawet mówić o kompromisie, bo kto miałby go z kim zawierać? Naród z Giertychem? Stanowisko Ministra Edukacji przypadło politykowi, reprezentującemu wyrazistą opcję ideologiczną i wszystko wskazuje na to, że bardziej zależy mu na podtrzymywaniu owej wyrazistości niż na szukaniu konsensu i rozwiązywaniu problemów oświaty. Dzięki ogłoszeniu bulwersującej listy znów polityk znalazł się w centrum uwagi, a media mają używanie. Tymczasem w sprawie oświaty dzieje się podobnie jak w służbie zdrowia. Ministrowie przychodzą i odchodzą, problemy pozostają, a nowi do nietrafnych decyzji poprzedników dodają kolejne, będące świadectwem przede wszystkim ich osobistych ambicji. Przez pewien czas można było mieć nadzieję, że aktywność reformatorska obecnego ministra ograniczy się do wysyłania do szkół trójek i wprowadzenia mundurków. Niestety, zabrał się za dalsze psucie czegoś, co i tak było już mocno problematyczne.

Program trzyletniego liceum, które powstało po AWS-owskiej reformie edukacji, siłą rzeczy musi być okrojony w stosunku do dawnego, czteroletniego cyklu kształcenia na poziomie średnim, na który też narzekano. Poprzedni spis, obowiązujący na przykład przy tegorocznej maturze, także był tworem kadłubowym i mogącym budzić wiele zastrzeżeń. Owszem, na liście podstawowej z 2006 roku figuruje Ferdydurke Gombrowicza, ale jedynie we fragmentach! Podobnie - we fragmentach- czytany był Kordian i Nie-Boska. Analizowanie i interpretowanie dzieł literackich na podstawie lektury ich fragmentów, to dla literaturoznawcy proceder, który zakrawa na kpinę. Pytałam moich studentów, jak to wygląda w szkolnej praktyce. Odpowiedzieli lakonicznie: dziwnie.

Na nowej liście nadal proponuje się czytanie dzieł w kawałkach, ale albo Nie-Boskiej albo Kordiana, a nie jak wcześniej - tego i tego. Może lepiej próbować po łyżeczce; czytając dziwnie i po trochu - niż wcale… Trudno jednak wciąż udawać, że uczymy samodzielności w interpretacji i autentycznego obcowania z tekstem, gdy raczej chodzi o wyrabianie nawyku odnajdywania w dziele zadanych elementów. Na maturze chodzi już tylko o potwierdzanie z góry wiadomych tez, a kto tego nie respektuje - zostanie źle oceniony, ale może załapie się na amnestię. Nowa lista sankcjonuje więc czytanie w kawałkach, jeden z poważniejszych mankamentów listy poprzedniej, nie do pogodzenia z założeniem, że chodzi o kształcenie umiejętności interpretacji. Być może sensowniejsze byłoby szersze wprowadzenie klasyki opowiadań - utwory krótsze mogą być prezentowane w całości. I byłaby to szansa na pokazanie na przykład Brunona Schulza, którego Giertych nie musiał wyrzucać, bo nie było go i wcześniej. Nie ma też w ogóle XX - wiecznej eseistyki, chyba że zaliczyć tu Pamięć i tożsamość Jana Pawła II. Ta pozycja z pewnością zasługuje na to, by omawiały ją kompetentne osoby, najlepiej gdyby działo się to na lekcjach religii. Ewentualnie filozofii, gdyby była w programie.

Przy okazji AWS-owskiej reformy zmianie uległa także generalna filozofia nauczania literatury. W porównaniu z tamtą rewolucją, obecne zmiany - to jedynie zabiegi kosmetyczne. Choć trzeba przyznać, nie jest to kosmetyka upiększająca. Raczej - zabieg obrzydzająco -zamulający, bo tak traktuję dodanie Dobraczyńskiego. Co charakterystyczne, przy okazji tamtych zmian nie odbyła się żadna szersza debata, ale, tak jak obecnie, powoływano się na tajemnicze grona konsultantów, którzy wiedzą lepiej (ale nie ujawniają się z nazwiska). Przygotowując program skróconego do trzech lat liceum, odrzucono umieszczanie dzieł w kontekście historyczno-literackim, czyli zrezygnowano z tłumaczenia elementów utworu momentem jego powstania i stosunkiem do tradycji. Nie odnosi się już utworu do problemów epoki czy biografii autora i miejsca w całości dorobku wybitnego twórcy.

Obecnie w szkole dzieła są traktowane jako izolowane teksty (naprawdę nie wiem, jak się dzieje, gdy czyta się jedynie fragment) i zestawia się utwory z różnych epok. Dzieło reprezentować ma więc wobec czytelnika serię uniwersalnych problemów, dotyczących ludzkiej egzystencji - takie jest główne założenie. Ucieranie się kanonu dzieł ważnych w historii danej literatury jest skomplikowanym procesem o charakterze społecznym, w którym niewiele jest miejsca na dowolność. To prawda, że szkoła czteroletnia mogła jedynie powierzchownie prezentować historię literatury; przy cyklu trzyletnim ( w praktyce: dwu i pół letnim) czasu stało się dramatycznie mało. Przejście na nowy układ - problemowy - wymusiła pragmatyka i zasady nowej matury. Układ problemowy z natury ma charakter bardziej otwarty i jeśli znika założenie prezentowania literatury jako całości, w postaci pewnego dorobku, hierarchii osiągnięć i ciągu tradycji, to pojawia się na to miejsce otwarta lista problemów, którymi można żonglować. Także - żonglować dowolnie, dopisując i usuwając dzieła oraz związaną z nimi problematykę. Powstał system dość łatwo poddający się różnego rodzaju wpływom ideologicznym, a więc również - manipulacjom.

Boję się jednak szerzej rozwijać ten problem. Obecna szkoła nie potrzebuje rewolucji, potrzebuje raczej spokoju. Próba przywrócenia dawnego układu to zawodne lekarstwo, a kolejne reformy mogłyby jeszcze wiele zepsuć. Wprowadzając trzyletnie liceum udało się zakwestionować najsilniejszy element dotychczasowej edukacji - rolę liceum, które miało wypracowane tradycje, programy i odgrywało ogromną rolę formowaniu młodego człowieka. Dodano gimnazjum - twór nieudany, o trudnej do ustalenia tożsamości. Jeszcze poważniejszym problemem jest to, że w ciągu siedemnastu lat polskiej transformacji udało się skutecznie stłumić społeczną energię i zastąpić dyskusję - incydentalnymi protestami, które pojawiają się, gdy pojawia się wyjątkowe kuriozum. Na co dzień kolejne grupy społeczne czują się bezradne. Nauczyciele - są zastraszeni i boją się utraty pracy. Intelektualiści - przegrali z ofensywnością mediów, a ostatnio, w trakcie lustracji zostali potraktowani jako podejrzani. Szaraczkowa inteligencja - wstydzi się, bo wytłumaczono jej, że poczucie odpowiedzialności za sprawy ogółu to coś anachronicznego. I jeśli do tej pory nie udało się jej zostać “klasą średnią” - to dowód, że sobie nie radzi. A czy ktoś, kto nie radzi sobie ze sobą, ma prawo doradzać innym? Udało się spacyfikować opinię publiczną, odsunąć od podejmowania decyzji kompetentne osoby i instytucje, zastępując je tajemniczymi gremiami, które nie chcą się ujawnić. Polska demokracja funkcjonuje źle. Boi się intelektualistów, boi się inteligencji. Choć nie powinna, bo to są grupy, które mają różne poglądy i zazwyczaj nie mówią jednym głosem. Tylko w sprawie listy lektur Giertycha - trafia się jednomyślność. Ale na to trzeba było tak tęgiej prowokacji jak zamach na Witkacego i Gombrowicza.


home